Na kilka tygodni przed porodem pojawiają się tak zwane 'skurcze przepowiadające". Przypominają one te podczas miesiączki i można odczuć twardnienie brzucha. Trwają kilkadziesiąt sekund i powtarzają co kilkadziesiąt minut, po czym znikają. Macica w ten sposób przygotowuje się do porodu. Ale nie należy się nimi przejmować, chyba, że pojawi się jakieś krwawienie lub skurcze nasilą się. Torbę mamy spakowaną, dyspozycje rodzinie wydane, pokój dla malucha urządzony, słowem czekamy na ten dzień. Przy pierwszym porodzie zawsze jest ten strach - czy będę wiedziała, że to już. Uwierzcie mi, jak już się zacznie to na pewno będziecie wiedziały. Może nie powinnam tu pisać o porodach w ogóle, tylko o swoich, ale to za chwilę. Jeśli nie ma przeciwwskazań (tzn ciąża nie jest zagrożona, a my czujemy się generalnie dobrze) to radzę zostać jak najdłużej w domu - do czasu aż skurcze będą pojawiać się co 15 min. Ma to o tyle znaczenie, że po pierwsze, pierwiastkę i tak odeślą do domu (mnie odsyłali przy pierwszym porodzie 2 razy:), a poza tym szpital to miejsce dość specyficzne. Nie jestem zaciekłym wrogiem lekarzy, położnych czy pielęgniarek, wręcz przeciwnie. ALE... Ale w momencie wejścia na salę porodową jesteśmy pacjentkami, której każe się robić to lub tamto. Musimy słuchać tego co nam mówią, wykonywać polecenia i każda osoba z personelu jest "nad nami" - a ma to swoje pozytywne i negatywne strony. Oznacza to mniej więcej tyle, że wspaniała położna może naprawdę pomóc, a innym razem może wystraszyć lub zdenerwować. Po drugie w domu, jesteśmy u siebie, możemy wziąć prysznic kiedy tylko chcemy, wypić herbatę, możemy przyjmować dowolne pozycje podczas skurczów (ja notorycznie stawałam naprzeciw ściany, opierałam się rękami i dreptałam w miejscu). tylko ostrzegam, że na szkole rodzenia nie byłam, więc piszę tylko o tym co ja przeżyłam, co by mnie ktoś nie pozwał o narażenie zdrowia lub życia.
Idziemy dalej... Jeśli wasz wybrany szpital nie przeprowadza lewatywy, to proponuję przeprowadzić ją samemu. Dziecko działa bowiem jak tłok strzykawki - popycha wszystko co ruchome do przodu. Natura trochę ułatwia życie, bo podczas kurczów często kobiety dostają biegunki, ale ta lewatywa jakby źle się nie kojarzyła, naprawdę pomaga. Ale nie stresujcie się tym nawet w szpitalu. Tam ludzie pracują z porodami na co dzień więc nic ich nie zaskoczy. Znajomy ratownik opowiadał kiedyś, że wieźli do porodu kobietę, która cały czas..... sikała. To nie były wody płodowe. No cóż, zdarza się. A co do wód płodowych to na trzy porody tylko raz mi odeszły w domu, a konkretnie w nocy.
Dobra, skurcze mamy co 15 minut i zmykamy do szpitala. Nie radzę ubierać spodni - nigdy nie wiadomo co będzie dalej. Jedziemy na izbę przyjęć - tam skierują nas na trakt porodowy. Przy drugim porodzie nie dałam się odesłać z powrotem, więc na porodówce spędziłam dwie godziny. Nie musiałam cały czas leżeć, więc chodziłam lub siedziałam, ale czasem można także wziąć prysznic. Kiedy skurcze pojawiają się co 5-3 minuty to nie ma rady trzeba się położyć. A potem czas jakby stoi w miejscu, ale wydaje się jakby jednak przyspieszał. Co prawda moje porody nie były traumatyczne i długie, więc się nie porównuję do kobiet, które naprawdę się nacierpiały. Bo udało mi się urodzić już z 2-3 skurczem partym. I to jest o tyle ciekawe, że mam dość wąskie biodra, a moja mama miała ciężkie porody. Powiem jedno - gdy dziecko już się urodzi, to naprawdę nie czuje się bólu. NAPRAWDĘ! Jeśli położna nacięła krocze to będzie szycie. Profilaktycznie można poprosić o znieczulenie, które zazwyczaj podaje się podczas szycia standardowo, ale cóż - lepiej się upewnić. Można także zapytać się lekarza o ewentualne rozmiary zniszczeń. I powiem wam szczerze - poproście lekarza o zszycie tak aby później nie było problemów ze współżyciem. A więc - jeśli nasz mężczyzna jest bardzo hojnie obdarzony, lub wręcz przeciwnie - lepiej powiedzieć o tym lekarzowi. Mi lekarka po drugim porodzie zrobiła "prezent dla męża" - czy zszyła dość ciasno. Ale z kolei koleżanka narzekała, że została zszyta za ciasno, więc potem był problem.
No właśnie - z personelem medycznym trzeba współpracować, ale czasem też trzeba być asertywnym. Podczas pierwszego porodu, który trwał na sali 7 minut, bo przybyłam na ostatnią chwilę, pani położna krzyczała, że za szybko rodzę (sic!) i rzeczywiście o mały włos a Jamba spadłaby na podłogę bo po prostu wyskoczyła nagle, a panie nie były na to przygotowane. Nie było sensu się kłócić. Ale przy drugim porodzie podeszła do mnie pani doktor z jakimś młodym stażystą. I pani doktor nagle opuściła na płasko mój zagłówek (chciała zrobić USG). Zapowietrzyło mnie, przecież nie jestem kawałkiem mięsa! Lekarka trochę się przestraszyła i zapytała czy jest mi słabo. Odpowiedziałam, że nie, tylko nie jestem przygotowana na takie traktowanie. Czasem trzeba być asertywnym i tyle, ale czasem można odpuścić.
Resztę wiecie na pewno z książek i gazet czy opowieści. Dodam tylko, że w MOIM odczuciu poród to nie jest jakaś metafizyka, magiczne zdarzenie, cudowne przeżycie transcendentne czy inne cóś. To jest zadanie, ciężka praca, którą trzeba wykonać aby przytulić maluszka.
Po porodzie lekarze wszystko jeszcze raz zbadają, zważą i zmierzą a potem jeszcze godzinna obserwacja. Nie można wtedy spać, to naprawdę ważne ponieważ w razie krwotoku stwarza to zagrożenie życia. W niektórych szpitalach na czas obserwacji dziecko zabiera się, ale najczęściej mama może je już karmić :)
A potem na oddział. I jeszcze coś na wypadek gdybym zapomniała. Po porodzie nie czuje się parcia na pęcherz. Ja tego nie wiedziałam i dopiero po kilku dobrych godzinach pomyślałam, ze może pójdę do toalety - jejku, nie mogłam się wysikać, a wcale nie czułam że mi się chce. Po prostu przez kilka ostatnich miesięcy pęcherz był tak ściśnięty, że w trakcie porodu i po nim, po prostu głupieje!
Co do znieczuleń i cięć cesarskich. Znieczulenia są dobre dla kobiet naprawdę wrażliwych na ból. Moja siostra rodziła ze znieczuleniem i mówiła, że i tak czuła ból, a poród bez znieczulenia trwałby ze 2 godziny krócej (siostra jest pielęgniarką i to super dobrą, więc się zna). W każdym razie to nie jest tak, że nic się nie czuje i jest super. A niekiedy akcja porodowa po znieczuleniu ustaje. Odnośnie cięcia cesarskiego, to wcale nie wzięło się od Cezara. W starożytnym Rzymie wykonywało się cięcia (czyli ceasare) jeśli kobieta umierała, żeby chociaż dać szansę dziecku na przeżycie. A jak wiadomo matka Juliusza Cezara żyła jeszcze po jego urodzeniu. Otóż to nie jest tak, że poddamy się cięciu, wyjmą nam dziecko i jest super. To jest bardzo poważna operacja z nacięciem powłok brzusznych.Rehabilitacja po takim cięciu jest zazwyczaj dłuższa i naprawdę utrudnia opiekę nad dzieckiem. Ale oczywiście niekiedy cesarka jest jedynym wyjściem. Ciekawe, że dzieci urodzone przez cięcie maja inny kształt czaszki i inaczej zachowują się po urodzeniu. Niektóre dzieci mają "nieodczuloną twarz" - nie lubią przytulania, głaskania, pluszaków i misiaczków to tulenia. Z czasem na szczęście to przechodzi. Dodam jeszcze tylko, że to nie tak, że jestem przeciwna zdobyczom medycyny. Myślę jednak, że natura pracowała nad porodami ssaków przez dobre kilka milionów lat, więc tu wszystko ma znaczenie - nawet rzeczy najbardziej wydawałoby się błahe i bez znaczenia.
Jakbyście chciały się dowiedzieć coś jeszcze to zadawajcie pytania, odpowiem na wszystkie.
Hehe, a mi w szkole rodzenia powiedzieli, że jeśli się ma niedaleko do szpitala, to należy tam zmierzać jak skurcze są co 5 minut (przy pierwszym porodzie). My pojechaliśmy do szpitala jak było co 5-6 minut, a po czasie spędzonym na izbie przyjęć akcja spadła (8-10 minut) a położna stwierdziła, że to jeszcze nie jest poród, tylko takie pobolewania... I na przykład następnym razem chyba nie zgodzę się tak łatwo na oksytocynę, ale to inna sprawa.
OdpowiedzUsuńCo do cięcia cesarskiego to czytałam gdzieś, że dla prawidłowego rozwoju mowy u dziecka bardzo ważne jest przejście przez kanał rodny. Może wiesz coś na ten temat?
Każdy poród jest niezwykle indywidualny, jak przyjechałam do szpitala, a skurcze miałam co 5 min, to gdy tylko usiadłam na fotelu i odeszły mi wody to od razu urodziłam. Jeśli chodzi o rozwój mowy to mianowicie: owszem, dzieci urodzone przez cesarskie cięcie mają nieodczuloną twarz, usta, co może wpływać na rozwój mowy. Natura tak to urządziła, że przeciskanie się dziecka przez wąski kanał rodny ma istotne znaczenie dla rozwoju dziecka. Ale nie demonizowałabym tego wpływu. Na rozwój dziecka w ogóle i rozwój mowy ma wpływ tak olbrzymia liczba czynników - geny, stymulacja, wrażliwość i pobudliwość układu nerwowego, indywidualne cechy dziecka, że w zasadzie sam sposób urodzenia nie jest tu kluczowy. Mawia się, że dzieci, które nie raczkują mają potem dysleksję. I rzeczywiście jest to pewien czynnik ryzyka, ale w moich badaniach statystycznie liczba dzieci w grupie ADHD, dysleksji i normy rozwojowej była zbliżona.
OdpowiedzUsuńChciałabym coś to dorzucić jako "cesarzowa" mama, ale tyle tego :-)
OdpowiedzUsuńMnie zdziwiło, że po sześciu godzinach należy wstać i pójść pod prysznic (mnie udało się tego dokonać dopiero po dwunastu godzinach).
Wiem, że samopoczucie po CC bywa różne i niektórych kobiet nic nie boli, ale należy pamiętać, że tak czy inaczej przez pierwsze pół roku trzeba się oszczędzać, nie podnosić ciężarów itd.
No i może warto wspomnieć, że kobiety odrobinę gorzej znoszą cesarki interwencyjne, niż te planowane. Ale podobno dla dziecka odrobinę lepiej kiedy, doświadczy skurczy i przed wypchnięciem na świat, dostanie od mamy zastrzyk adrenaliny i endorfin.
Ale to wszystko są "podobno" i w oparciu o badania statystyczne, bo przecież nie jesteśmy w stanie dokładnie poznać mechanizmów itd.
pewnie dlatego nawet przy cesarkach czeka się dość długo aż się poród "rozhuśta". Po pierwszym porodzie poszłam pod prysznic po 8 godzinach, po trzecim porodzie, po 4 godzinach (ale nie było szycia ani innych dramatów)
OdpowiedzUsuń