Witam!

Ja-ja-ko doświadczona nie wiekiem a liczbą dzieci, chcę się podzielić swoją wiedzą dotyczącą wszystkiego co dotyczy maluchów. Ponieważ nie przepadam za "dobrymi radami" - czyli po prostu nie lubię być pouczana, nie traktujcie moich wpisów zbyt dosłownie :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

pla pla plakat

To jest coś co angażuje dzieci, pomaga rozwijać ich aktualne zainteresowania. Plakat musi być duży - tak duży aby zająć co najmniej metr kwadratowy. Wybieramy temat - najlepiej wsłuchać się w dziecko (o co pyta najczęściej - o zwierzęta, rośliny, gwiazdy, rodzinę, produkcję czekolady?). Przygotowujemy kolorowe papiery, wycinki z gazet, kredki, mazaki, klej, nożyczki i w zasadzie wszystko co może się przydać (małe kartoniki, włóczkę, wykałaczki). Na podstawowym etapie lepiej wyjaśnić dziecku co gdzie ma być i może przykleić kilka rzeczy na plakat dla ogólnej orientacji.



Na naszym pierwszym plakacie mamy układ słoneczny. Więc najpierw nakleiliśmy słońce i kilka planet. Do tego dorzuciliśmy kilka wydzieranek (planetoidy), spirale wycięte z papieru (czarne dziury), komety, planety i to co nam wyobraźnia podpowiedziała.



Tu natomiast mamy wymyślony świat dla kosmitów. Namalowaliśmy latające talerze, planety, drogi komunikacyjne i użyliśmy naszej mapy jako planszy do gier. Marsjanki (użyliśmy różnych figurek pieczołowicie gromadzonych np. a kinder-jajców) musiały się przemieszczać zgodnie z wymyślonymi regułami. Zachęcam do wymyślania własnych pomysłów - tych z życia wziętych (np. fabryka zabawek), złożony z ulubionych postaci z kreskówek czy zupełnie wyimaginowanych (np. wyspa wesołych robali). Plakat, nawet niezbyt "estetyczny" w pojęciu dorosłych, taki wysmarowany klejem czy pobazgrany ręką dwulatka może być powieszony na ścianie dziecięcego pokoju dzięki taśmie dwustronnej czy specjalnej plastelinie bluetack. Polecam.

piątek, 16 grudnia 2011

adwentowo

Oj, wiem, że to już ostatni tydzień Adwentu, ale dla młodszych dzieci, które nie lubią długo czekać, może będzie akurat. Do stworzenia kalendarza wykorzystałam pudełko po pizzy - potrzebna była przenośna wersja dwuosobowa. Wycięłam z zielonego papieru wieniec, z białego papieru paski na świeczki. Ze starych pocztówek wycięłam Maryję i Dzieciątko. Razem z dziećmi powymyślaliśmy prezenty dla małego Jezusa, narysowałam ich symbole na małych kartkach papieru.



Codziennie wieczorem dzieci malują po jednej świeczce i wybierają jeden prezent dla Pana Jezusa.  Za spełnione postanowienie, przyklejają prezent obok czekającej na Dzieciątko Maryję. W dzień Wigilii, dzieci malują ostatnią świeczkę i przyklejamy obrazek Jezusa - już czas żeby się narodził. Podczas malowania dzieci mogą uczyć się kolęd, jest to też doskonały czas na pogadanki religijne. Jak w prawdziwym kalendarzu adwentowym, na dzieci powinny czekać jakieś drobne słodycze :)

wtorek, 15 listopada 2011

może nad morze

Zaszalejmy. Zróbmy w pokoju dziecięcym morze. Potrzebne są - kolorowe kartki papieru, ewentualnie karton, papierowe talerzyki, kolorowa bibuła, nitka, sznurek lub linka i oczywiście kredki, farbki, nożyczki oraz wszystko co nam się może przydać. Z kartonu lub kolorowego papieru wycinamy duże (ok 30-50cm) ryby - rekiny, wieloryby, rybki z rafy koralowej lub cokolwiek co rybę przypomina. Wycinamy im super zęby i piękne płetwy. Do dalszej obróbki zapraszamy dzieci - niech pokolorują lub pomalują ryby. Do brzegów papierowych talerzyków przyklejamy wąski paski bibuły - to będą nasze meduzy. Rzecz jasna meduzy idą pod "ręce" dzieci w celu dekoracji. W pokoju dziecięcym zawieszamy solidnie i wysoko sznurek, następnie podwieszamy nasze cudeńka na nitce. Pamiętajmy o ostrożności, co by nasze pociechy na tych linkach same się nie zawiesiły. Czyli ryby podwieszamy na cienkich nitkach i możliwie nie na wysokości głowy dziecka. Do linki doczepiamy dłuuuugie paski bibuły - koniecznie zielonej - to będą wodorosty. I tak otrzymujemy piękną głębinę morską. Możemy się w niej bawić w rybki, poszukiwaczy skarbów (wtedy należy zadbać o "skarb ukryty"), nurków i co tam się nam jeszcze wymyśli.


To nasze morze. Długo nie przetrwało -  ściąganie rybek i wodorostów było najfajniejsze. Aha - jeszcze wycięte na planie koła spirale - nasze groźne węże morskie.

poniedziałek, 14 listopada 2011

księga wiedzy II + pamiętnik twórczości dziecka

Księga wiedzy - kilka stron"

Skąd woda w toalecie?          Skąd się biorą jajeczka?
 
 My-jemy-ząbki                           Koła, trójkąty, kwadraty

A to już cześć archiwum - może stanowić część księgi wiedzy bądź prace dzieci można zachowywać w osobnym zeszycie

recycling

Ech, taki sobie krótki post o zwierzętach. Po urodzinach czy zakupach zawsze zostaje dużo kartonów oraz pudełek z twardszego niż kartka papieru. I ja mam taką dziwną przypadłość, że żal mi tych kolorowych kartoników, pudełeczek i boxów. Aby zaspokoić swoją żądzę recyclingu, proponuję dzieciom zabawę w tworzenie zwierzątek. Rysuję kontury w 2D (patrz obrazki), proszę dzieci aby je pokolorowały i wycięły. A potem składamy nasze "animalsy" w 3D.



                                          Klowa-lova, jesz i kłet.

                              Najprostsza łaciata - pamiętać w wymionach!


                                          Czasem trzeba wspomóc się klejem...

poniedziałek, 7 listopada 2011

w co się bawić z dzieckiem

Dość narzekania i wytykania naszych błędów. Na prośbę Frooszki rozpoczynam epopeję "w co się bawić z dzieckiem". Na początek trochę teorii.
1. Cierpliwość. My wiemy co się robi z plasteliną, kredkami i klejem. Ale dla dzieci to są kolejne zabawki, które będą rozsmarowywać po ścianach, żuć, gryźć i zjadać. A po 5 minutach zabawy mamy pół godziny sprzątania. Ale warto! Warto tłumaczyć, że farbki nie są do jedzenia, warto pozwolić sobie na totalny bałagan w naszym czystym i pięknym mieszkaniu.
2. Zapomnij o oczekiwaniach. Myślisz, że gdy pokażesz dziecku jak się lepi ślimaka albo kręci kulki z plasteliny i dziecko powtórzy po tobie wszystkie czynności? Zapomnij. Zosia w II piętra już pięknie koloruje a nasza Asia ledwo trzyma kredkę. Dlaczego tym się przejmujesz? Twoja córeczka to Asia a nie Zosia, i to Zosię będziesz zachęcać do wspólnego rysowania.
3. Zbieraj z dzieckiem wszystko co wydaje ci się przydatne do zabawy. Kamyki, patyki, deseczki, liście, kawałki sznurka czy włóczki, suszone kwiaty, gazety, kolorowe buteleczki, pudełka po herbacie - słowem wszystko co nadaje się "do recycligu".
4. Zachęcaj, ale z rozsądkiem. Jeśli dla dziecka coś jest za trudne i irytujące, odpuść.
5. Podążaj za dzieckiem. Jeśli interesuje je coś, drąż, opowiadaj, rysuj, wycinaj - niech dziecko uczy się dzięki twojej inwencji. 

To tak w skrócie. Każdy rodzic pewnego dnia przekona się, że dla rocznego dziecka ciekawsza będzie plastikowa butelka z wodą niż super droga zabawka, która dźwięczy, piszczy i kwiczy oraz świeci. Tak samo pożądane są wszystkie przedmioty codziennego użytku, które używają dorośli. Gary, miski, łyżki, młotki (!), komórki - słowem wszystko co dzieci widzą u swoich rodziców. Oczywiście pewne przedmioty powinny być dla dziecka tabu - moim zdaniem jest to pilot, komputer, komórka - przynajmniej do 5-6 roku życia. Ale inne są dla dziecka super ciekawe i rozwijające.
 Jedną z najprostszych zabaw dla małych dzieci jest manipulacja ciastoliną, plasteliną i innymi masami plastycznymi. Owszem, można kupić ciastolinę po 20 zł za 30 dag, ale można również zrobić masę solną samemu za 2 zł. Przepis zaczerpnęłam z książki Trish Kuffner "Jak to zrobić" - naprawdę polecam.
Masa solna - szklanka maki, pół szklanki soli, trochę wody, ew. łyżeczka oleju - zagnieść. Z takiej masy możemy zrobić dosłownie wszystko - od świątecznych aniołów, "ciasteczek" do zabawy, a możemy także do masy dodać barwniki (np. temperę w proszku) i trzymać w foliowym woreczku w lodówce oraz wykorzystywać kiedy tylko chcemy. Maluchy mogą kroić, zagniatać masę, odrywać kawałki i bawić się nimi. Starsze dzieci mogą  lepić z ciastoliny różne zwierzątka, przedmioty.

                                            Malowanie bałwanków z masy solnej


Spodobał mi się pomysł z książki na stworzenie "Księgi wiedzy". W książce opisujemy spacery, wycieczki, tematy, którymi interesuje się dziecko.Można wydrukować zdjęcia ze spacerów, wkleić mapę Polski i zaznaczyć gdzie mieszkają bliskie nam osoby itd. W naszej księdze mamy różne strony dotyczące ciekawych dla dzieci tematów. Jamba interesuje się wulkanami, więc mamy zdjęcia wulkanów i gejzerów. Oglądaliśmy bajkę "Wpuszczeni w kanał" więc narysowałam dzieciom rury z wodą do kranu, wanny, z umywalki i toalety, do oczyszczalni. Dzieciaki potem kolorowały obrazek. To niesamowite jak wpływamy na wiedzę, światopogląd naszych dzieci. Kiedyś (Jamba miała ze 2,5 roku), oglądaliśmy bajkę o Kubusiu Puchatku. Po scenie gdy przyjaciele odwiedzili Pana Sowę, Jamba zapytała dlaczego Kłapouszek mógł wejść do domu na drzewie skoro on nie umie wchodzić po drabinie (!). Odpowiedziałam, że to bajka, a w bajce wszystko jest możliwe. Znajomi stwierdzili, że brnęliby w wytłumaczenia, że jakoś tam wszedł, że czary-mary... Tłumaczmy dzieciom wszystko jak najbliżej prawdy. Obrazujmy im to stosownie do ich wieku. To my jesteśmy pierwszymi nauczycielami i nie tylko kształtujemy ich wiedzę, ale i strukturalizujemy ją. W każdym razie księgę wiedzy polecam.

                                                                   Krasnal z lasy solnej

poniedziałek, 17 października 2011

jeden kocyk żeby nie było zimno, a drugi żeby było ciepło

Nasza wada narodowa. Ciepły letni dzień, mama w bluzce, krótki rękaw, lekka spódniczka sandałki. Dziecko - polarowa czapeczka, kurteczka zapięta pod szyję, przykryte kocykiem po pachy. Dziecko w wózku leży, czerwone z gorąca, ruszać się nie może, albo nie chce bo nie ma siły. To nie jest jakiś wyjątek. I te okropne czapeczki nawet w upalne dni. "Bo dziecko zachoruje, uszy i nerki - wszystko będzie chore"! Ja się nie dziwię, że gdy spocone dziecko wyjdzie z autobusu, czapeczka się podniesie, wiatr zawieje - nagła zmiana temperatur i bakterie się cieszą. Skąd ten szał na ubieranie dzieci jak na zimę syberyjską się bierze - to ja nie wiem. Dzieci nie hartowane, hodowane w sterylnych warunkach, nie mają szansy ćwiczyć swoich układów odpornościowych. Co choroba to antybiotyk, wyjałowione z wszelkich bakterii, nie mają jak się bronić. I ciągle te gile. Cieszą się tylko koncerny farmaceutyczne - co wizyta stówka w aptece zostaje.

poniedziałek, 3 października 2011

Szwecja z katalogu IKEA

Weekendowa wycieczka do Malomoe z Frooszką - nasz urlop macierzyński bez dzieci. Już pierwszego dnia Frooszka zauważyła, że na ulicach i w domach (Szwedzi raczej nie mają firanek w oknach) wszystko wygląda jak z ze zdjęcia w katalogu IKEA. To nie są ustawki z białymi meblami i hordami włóczących się po fotografiach dzieciaków. A na ulicach pełno rowerów, całe rodziny spacerują i przemieszczają się na wszystkim co ma koła. Całe metry sześcienne samców pchających wózki, chodzących z dziećmi do pizzerii czy na lody. Wszyscy uśmiechnięci, normalni. Nie, to nie jest hymn pochwalny - wiem, że Szwecja to nie raj. Chodzi mi bardziej o nastawienie do rodziny czy rodzicielstwa. 15 stopni, park i rodzina na pikniku, dzieciaki biegające i grające w różne gry - jakoś tak lżej na sercu. U nas też nie jest źle - przecież to nie jest Afganistan. ALE... idę na plac zabaw w GDA. Mama nie wejdzie po piaskownicy z dzieckiem bo ma za ładne buty (-mamooo, pobaw się ze mną! - nie będę wchodzić na piasek [cyt.przyb.]), ojcowie zostawiający swoje dzieci w piaskownicy i spie..jący daleko za płot placu zabaw... Smutne to trochę. Mi nie chodzi o to, żeby chodzić za 3-latkiem krok w krok, ale dziecko trzeba nauczyć bawić się, dopiero potem ono bawi się samo i wykorzystuje swoją wiedzę. A mama uczy czegoś innego niż tata. To logiczne i nie mam na myśli uczuć, emocji i tego co zazwyczaj kojarzy się z męskością czy kobiecością, bo mama i tata inaczej postrzegają świat, posiadają wiedzę niezależną od ich płci. Nie jestem zwolennikiem postawienia znaku równości pomiędzy mamą i tatą, choć w Szwecji na ulicy tak to wygląda. Chodzi mi o pokazaniu różnorodności tej związanej i niezwiązanej z płcią. Jabbers przyszedł dziś z misiem pod bluzką i mówi, że urodzi dzidzię. Tłumaczyłam mu, że każdy ma swoją rolę - niektórzy są tatusiami i opiekują się dziećmi, niektórzy są mamusiami i  rodzą dzieci, ale każdy jest dla dziecka czymś ważnym. Nic tak nie smuci gdy ktoś wraca z pracy, bawi się z niemowlakiem a gdy on zaczyna płakać woła do współmałżonka - zabierz go bo on płacze. A przecież można się położyć na kocu z dzieckiem i spróbować się poprzytulać, pozwolić maluchowi na bliskość, nawet gdy jesteśmy zmęczeni.

Wspólne rodzicielstwo jest fajne!

poniedziałek, 5 września 2011

czysto, czyściej, jeszcze czyściej

Od setek tysięcy lat ludzie żyli w brudzie, z robalami, pasożytami i innymi zarazami. Dbamy o siebie tak na serio od 100 lat jak mniemam. I dzięki temu żyjemy dłużej. Ale zapędziliśmy się trochę w "kozi róg". Nadmierna czystość doprowadziła do powstawania alergii, które nie są niczym innym jak nietolerancją naturalnego środowiska człowieka. No cóż, we wszystkim trzeba osiągnąć równowagę.
Podstawowa sprawa - jak działa nasz układ immunologiczny?- To są całe dywizje komórek i infrastruktura istniejąca tylko po to aby poznać wroga i zniszczyć wszystko co może zniszczyć nas. Układ immunologiczny (UI) uczy się - musi poznawać kolejnych wrogów, zapamiętywać ich aby następnym razem działać sprawniej. Oczywiście, gdy rodzi się małe dziecko, jego UI nie jest jeszcze dojrzały, ale za to przeciwciała do walki z wrogiem wysysa z mlekiem matki. Dlatego też niekiedy zdrowe noworodki są superodporne [mój najmłodszy trafił po urodzeniu w sam środek wszelkiego rodzaju zapaleń spojówek, krtani i przeziębień wśród członków rodziny, a przez pierwsze pół roku był zdrów jak ryba, oczywiście chroniliśmy go, ale przecież wirusy i bakterie były w powietrzu]. Nie zawsze infekcje omijają maluchy, to oczywiste - niedawno słyszałam o matce, która miała herpesa na ustach i pocałowała nowonarodzoną córeczkę, co spowodowało u dziecka ciężką posocznicę, w wyniku której dziecko zmarło. Ale takie sytuacje zdarzają się naprawdę rzadko. Konkludując, malucha trzeba chronić, ale też nie nadmiernie - już po urodzeniu kładzie się go przecież na brzuchu mamy aby "domowe" bakterie zasiedliły ciało dziecka. Niemowlakowi należy wyparzać smoczki, butelki - o tym chyba nie trzeba się rozpisywać. Jestem natomiast przeciwnikiem sterylizowania wszystkich zabawek i całego otoczenia. Wtedy właśnie, wraz z rozwojem dziecka układ odpornościowy musi się ćwiczyć. Kurz, roztocza radośnie szalejące po naszym mieszkaniu nie są przecież wrogami rzędu wirusa grypy. Natomiast nie bardzo rozumiem sens wyparzania każdorazowo smoczka czy butelki u dziecka, które zaczyna raczkować. Przecież i tak liże wszystko, bierze paluszki do buzi, a co gorsza ląduje w niej cała gama materii nieożywionej (łącznie z petami, kapslami na spacerze), bądź ożywionej - koty, psy, robale i pająki (no ponoć to możliwe, że dziecko zawija każdego napotkanego ośmionoga do paszczy).
Dla nieprzekonanych i uznających, że dziecko można oduczyć lizać klocki, piłki, liście i ślimaki. Wyobraźmy sobie typowy dzień. Wracamy z zakupów. Zdejmujemy buty, zakładamy kapcie. Wszystkie riketsje, pył z podwórka, kawałki odchodów ptasich i psich na naszych butach lądują w przedpokoju, w którym ubieramy kapcie - przenosimy więc część podwórkowej flory i fauny na dywan, na którym rozkosznie bawi się bobas. Przenosimy zakupy do kuchni, myjemy ręcę, po czym wyjmujemy zakupy - ile tam jest kolonii bakterii? Przecież ludzie, którzy przenosili i układali towar w sklepie niekoniecznie myli ręce, a może ta czy inna puszka spadła na ziemię.  A potem tymi samymi rękami przygotujemy dziecku butelkę, którą to dziecko wraz z żyjącym inwentarzem weźmie do swoich rąk. Ale dalej - dzwonek do drzwi - listonosz. Czystymi rękami dotykamy klamki, którą wcześniej dotykaliśmy brudnymi rękami (które trzymały się poręczy w tramwaju, wózków sklepowych i wybierały marchewkę w sklepie). Bierzemy list, który przebył 100 km w różnych warunkach, podpisujemy się długopisem, który codziennie trzymają setki ludzi niekoniecznie z certyfikatem czystości. Wracamy do dziecka i bawimy się z nim. Całe rzesze nieprzyjaznych istot zaludniają w tym czasie zabawki i dziecko. [Akurat jak po listonoszu myję ręce bo sama widziałam jak się odlewa w przyosiedlowych śmietnikach]. Tak, to tylko tak dla zobrazowania. O dziecko trzeba dbać, dom trzeba sprzątać i co jakiś czas umyć zabawki. Ale chyba nie można w tym wszystkim popaść w paranoję. Jeśli ma się w domu alergika to już inna sprawa - czyścić trzeba częściej, ale nie uważam, że trzeba wszystko odkażać jak radzą nam w reklamach takich cudownych sprayów.
Oczywiście jeśli ktoś musi bo ma taką potrzebę, to przecież nikt mu nie zabroni. Warto jednak logicznie podejść do niektórych spraw, bowiem choroby i wszystko co się wiąże z dobrostanem naszych dzieci jest nieodłącznie naszpikowane emocjami, naszymi własnymi lękami i poczuciem odpowiedzialności.
Zatem musimy zdecydować czy UI naszego dziecka ma iść do szkoły czy jechać na wakacje...


poniedziałek, 4 lipca 2011

sprawiedliwy podział obowiązków

Coś takiego nie istnieje KROPKA
Ale, że pisać dalej trzeba dalej mianowicie następuje:

Wracamy do domu z małym człowiekiem. Z istnieniem ludzkim, które wcale nie ma dwóch dni jak wskazuje metryka. Ten mały człowiek ma 9 miesięcy. W łonie matki ukształtował się cały. Umie ssać, łykać, płakać, poruszać rękami, nogami. Ćwiczył to wszystko w ochronnej atmosferze macicy w zmniejszonej grawitacji, zatem jak na starcie umie już dużo. Pierwsze dni jak koty - za płoty. Maluch zmęczony porodem, ssaniem, które jest dla niego nie lada wysiłkiem - dużo śpi. Baaa, ale to nadal jest odrębny człowiek, którego trzeba się nauczyć!!! Kiedy je, ile je, jak długo śpi i kiedy, jakie lubi pozycje odpoczynku - niby kilka czynności, a przecież zajmuje mu to całą dobę.

Maluchy jedzą jak chcą. Jamba jadła zegarowo co 3 godziny, żywiła się godzinę bo zasypiała w trakcie seansu karmienia. Jabbers jadł co 2 godziny, ale najadał się w 15 minut. Jabulani stołował się co 3 godziny po 40 minut-każde inaczej. Również w nocy bywało różnie. Ja jestem nocnym markiem, więc wstawanie co 2-3 godziny w nocy to pestka, ale po 5 nad ranem nie odbierałam sygnałów ze świata zewnętrznego. Dlatego "sprawiedliwy" podział obowiązków jest kwestią subiektywną i do-dopracowania-w-związku. A każdy ma inaczej. Warto jednak zadbać o wspólną opiekę nad maluchem, tym bardziej, że jeśli mąż wychodzi na piwo, to dlaczego szanowna małżonka nie miałaby wychodzić? Kwestię karmienia rozwiązywałam następująco. Wychodziłam "na miasto" zaraz po karmieniu lub zostawiałam trochę pokarmu lub po prostu sztuczne mleczko. Wracałam po 2-3 godzinach więc problemu generalnie nie było. Ale zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie kobiety maja ochotę wychodzić. Ja przecież też nie wypuszczałam się z domu codziennie. Mimo wszystko fajnie jest zarezerwować dla siebie, czyli dla siebie, ale i dla męża, część życia "bez pieluch". Nie chodzi mi o odrzucenie dziecka, o imprezowanie w tydzień po porodzie, tylko o normalne podejście do sprawy. Jest dziecko, OK, ale jestem ja, ale jesteśmy też my - ja i mój mąż. To wszystko są odrębne światy - jak klocki. Przyjście na świat trochę burzy stary układ, więc trzeba wszystko na nowo odbudować, a najlepiej tak aby nie wyrzucać żadnego z klocków, tylko je trochę poprzestawiać.
Miało być o obowiązkach - i było, tylko, że pomiędzy wierszami :)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

to co cóż ze szpital

Lądujemy na oddziale z maluchem przyssanym do piersi, albo przyniosą go nam za jakiś czas na karmienie. Taki osesek ssie na początku chyba tylko dla ćwiczenia. Przecież jeszcze chwilę temu był podłączony do źródła żywienia, to chyba w godzinę nie zgłodniał. Oby tylko ssał, jeśli ssie, pół kłopotu z głowy - ma ten cudowny odruch. Jeśli ma okrojony pakiet startowy trzeba się trochę namęczyć.

Uwaga - nie wstajemy same z łóżka!!! po raz pierwszy!!! choćby nie wiadomo co! czekamy na położną, męża, siostrę, kogokolwiek, lub prosimy kumpelę z pokoju żeby po położną się udała z prośbą.
Uwaga - dziecka nie nosimy po oddziale na rękach, tylko wozimy w wózku!!!
Uwagi może głupie, ale niekiedy chronią przed tragedią.

Powtórka:
Po porodzie nie czuje się potrzeby sikania, jednakowoż zalecam chodzenie do łazienki, nawet nie wiecie jak pojemny jest znów ten pęcherz... Każda wizyta w toalecie jest okazją do skorzystania z dobrodziejstw medycyny - czytaj woda z Tantum Rosa. Obowiązkowo wietrzymy ranę leżąc w łózku.
Problem pojawia się gdy na oddział mogą wchodzić goście. Bo są takie rodziny, które tłumnie i długo zalegają przy łóżkach, że aż nerw bierze. Ani się wsypać, ani wietrzyć, ani dziecko karmić. Uprzedzamy naszych gości, że mogą ewentualnie przyjść na chwilę, chyba, że mąż alboco. Ja w ogóle gości żadnych sobie nie życzyłam, tylko mąż albo siostra czy mama na 5 min.

Pobyt w szpitalu najlepiej wykorzystać na spanie i naukę tego czego jeszcze nie wiemy. Więc każde pytanie o karmienie i dziecko i nasze samopoczucie warte jest tego, żeby zadać je położnym. Nie wstydzić się pytać, przychodzić nawet o 1 czy 4 nad ranem. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby położna nie pomogła. NAPRAWDĘ PYTAJCIE! Nie wstydźcie się. Jednego razu całą noc nie przespałam, bo mały nie mógł się najeść. Rano okazało się, że to przez kroplówkę i normalna sprawa - nie miałam pokarmu. A mogłam iść do położnej w nocy, tylko głupia uznałam, że przy trzecim to już mnie nic nie zagnie.

Traumatyczne przeżycie dla wielu kobiet? Sposób kąpania dzieci przez położne. Wrażliwe serca niektórych mam nie mogą znieść trzymania noworodka na jednej ręce  i ekspresowe obmycie ciałka pod kranem. Ale cóż, tak trzeba, szybko, sprawnie i na temat, a po kąpieli dzidziuś i tak ląduje w odziane w ręcznik ręce mamusi.

Naczelna zasada młodej matki "DZIECKO ŚPI, MAMA ŚPI". Radzę przestrzegać i dużo leżeć po porodzie, nawet w domu. Bo jak mawia moja mama "macica musi się zwinąć"!

piątek, 10 czerwca 2011

czas, już czas....

Na kilka tygodni przed porodem pojawiają się tak zwane 'skurcze przepowiadające". Przypominają one te podczas miesiączki i można odczuć twardnienie brzucha. Trwają kilkadziesiąt sekund i powtarzają co kilkadziesiąt minut, po czym znikają. Macica w ten sposób przygotowuje się do porodu. Ale nie należy się nimi przejmować, chyba, że pojawi się jakieś krwawienie lub skurcze nasilą się. Torbę mamy spakowaną, dyspozycje rodzinie wydane, pokój dla malucha urządzony, słowem czekamy na ten dzień. Przy pierwszym porodzie zawsze jest ten strach - czy będę wiedziała, że to już. Uwierzcie mi, jak już się zacznie to na pewno będziecie wiedziały. Może nie powinnam tu pisać o porodach w ogóle, tylko o swoich, ale to za chwilę. Jeśli nie ma przeciwwskazań (tzn ciąża nie jest zagrożona, a my czujemy się generalnie dobrze) to radzę zostać jak najdłużej w domu - do czasu aż skurcze będą pojawiać się co 15 min. Ma to o tyle znaczenie, że po pierwsze,  pierwiastkę i tak odeślą do domu (mnie odsyłali przy pierwszym porodzie 2 razy:), a poza tym szpital to miejsce dość specyficzne. Nie jestem zaciekłym wrogiem lekarzy, położnych czy pielęgniarek, wręcz przeciwnie. ALE... Ale w momencie wejścia na salę porodową jesteśmy pacjentkami, której każe się robić to lub tamto. Musimy słuchać tego co nam mówią, wykonywać polecenia i każda osoba z personelu jest "nad nami" - a ma to swoje pozytywne i negatywne strony. Oznacza to mniej więcej tyle, że wspaniała położna może naprawdę pomóc, a innym razem może wystraszyć lub zdenerwować. Po drugie w domu, jesteśmy u siebie, możemy wziąć prysznic kiedy tylko chcemy, wypić herbatę, możemy przyjmować dowolne pozycje podczas skurczów (ja notorycznie stawałam naprzeciw ściany, opierałam się rękami i dreptałam w miejscu). tylko ostrzegam, że na szkole rodzenia nie byłam, więc piszę tylko o tym co ja przeżyłam, co by mnie ktoś nie pozwał o narażenie zdrowia lub życia.
Idziemy dalej... Jeśli wasz wybrany szpital nie przeprowadza lewatywy, to proponuję przeprowadzić ją samemu. Dziecko działa bowiem jak tłok strzykawki - popycha wszystko co ruchome do przodu. Natura trochę ułatwia życie, bo podczas kurczów często kobiety dostają biegunki, ale ta lewatywa jakby źle się nie kojarzyła, naprawdę pomaga. Ale nie stresujcie się tym nawet w szpitalu. Tam ludzie pracują z porodami na co dzień więc nic ich nie zaskoczy. Znajomy ratownik opowiadał kiedyś, że wieźli do porodu kobietę, która cały czas..... sikała. To nie były wody płodowe. No cóż, zdarza się. A co do wód płodowych to na trzy porody tylko raz mi odeszły w domu, a konkretnie w nocy.
Dobra, skurcze mamy co 15 minut i zmykamy do szpitala. Nie radzę ubierać spodni - nigdy nie wiadomo co będzie dalej. Jedziemy na izbę przyjęć - tam skierują nas na trakt porodowy. Przy drugim porodzie nie dałam się odesłać z powrotem, więc na porodówce spędziłam dwie godziny. Nie musiałam cały czas leżeć, więc chodziłam lub siedziałam, ale czasem można także wziąć prysznic. Kiedy skurcze pojawiają się co 5-3 minuty to nie ma rady trzeba się położyć. A potem czas jakby stoi w miejscu, ale wydaje się jakby jednak przyspieszał. Co prawda moje porody nie były traumatyczne i długie, więc się nie porównuję do kobiet, które naprawdę się nacierpiały. Bo udało mi się urodzić już z 2-3 skurczem partym. I to jest o tyle ciekawe, że mam dość wąskie biodra, a moja mama miała ciężkie porody. Powiem jedno - gdy dziecko już się urodzi, to naprawdę nie czuje się bólu. NAPRAWDĘ! Jeśli położna nacięła krocze to będzie szycie. Profilaktycznie można poprosić o znieczulenie, które zazwyczaj podaje się podczas szycia standardowo, ale cóż - lepiej się upewnić. Można także zapytać się lekarza o ewentualne rozmiary zniszczeń. I powiem wam szczerze - poproście lekarza o zszycie tak aby później nie było problemów ze współżyciem. A więc - jeśli nasz mężczyzna jest bardzo hojnie obdarzony, lub wręcz przeciwnie - lepiej powiedzieć o tym lekarzowi. Mi lekarka po drugim porodzie zrobiła "prezent dla męża" - czy zszyła dość ciasno. Ale z kolei koleżanka narzekała, że została zszyta za ciasno, więc potem był problem.
No właśnie - z personelem medycznym trzeba współpracować, ale czasem też trzeba być asertywnym. Podczas pierwszego porodu, który trwał na sali 7 minut, bo przybyłam na ostatnią chwilę, pani położna krzyczała, że za szybko rodzę (sic!) i rzeczywiście o mały włos a Jamba spadłaby na podłogę bo po prostu wyskoczyła nagle, a panie nie były na to przygotowane. Nie było sensu się kłócić. Ale przy drugim porodzie podeszła do mnie pani doktor z jakimś młodym stażystą. I pani doktor nagle opuściła na płasko mój zagłówek (chciała zrobić USG). Zapowietrzyło mnie, przecież nie jestem kawałkiem mięsa! Lekarka trochę się przestraszyła i zapytała czy jest mi słabo. Odpowiedziałam, że nie, tylko nie jestem przygotowana na takie traktowanie. Czasem trzeba być asertywnym i tyle, ale czasem można odpuścić.

Resztę wiecie na pewno z książek i gazet czy opowieści. Dodam tylko, że w MOIM odczuciu poród to nie jest jakaś metafizyka, magiczne zdarzenie, cudowne przeżycie transcendentne czy inne cóś. To jest zadanie, ciężka praca, którą trzeba wykonać aby przytulić maluszka.

Po porodzie lekarze wszystko jeszcze raz zbadają, zważą i zmierzą a potem jeszcze godzinna obserwacja. Nie można wtedy spać, to naprawdę ważne ponieważ w razie krwotoku stwarza to zagrożenie życia. W niektórych szpitalach na czas obserwacji dziecko zabiera się, ale najczęściej mama może je już karmić :)
A potem na oddział. I jeszcze coś na wypadek gdybym zapomniała. Po porodzie nie czuje się parcia na pęcherz. Ja tego nie wiedziałam i dopiero po kilku dobrych godzinach pomyślałam, ze może pójdę do toalety - jejku, nie mogłam się wysikać, a wcale nie czułam że mi się chce. Po prostu przez kilka ostatnich miesięcy pęcherz był tak ściśnięty, że w trakcie porodu i po nim, po prostu głupieje!

 Co do znieczuleń i cięć cesarskich. Znieczulenia są dobre dla kobiet naprawdę wrażliwych na ból. Moja siostra rodziła ze znieczuleniem i mówiła, że i tak czuła ból, a poród bez znieczulenia trwałby ze 2 godziny krócej (siostra jest pielęgniarką i to super dobrą, więc się zna). W każdym razie to nie jest tak, że nic się nie czuje i jest super. A niekiedy akcja porodowa po znieczuleniu ustaje. Odnośnie cięcia cesarskiego, to wcale nie wzięło się od Cezara. W starożytnym Rzymie wykonywało się cięcia (czyli ceasare) jeśli kobieta umierała, żeby chociaż dać szansę dziecku na przeżycie. A jak wiadomo matka Juliusza Cezara żyła jeszcze po jego urodzeniu. Otóż to nie jest tak, że poddamy się cięciu, wyjmą nam dziecko i jest super. To jest bardzo poważna operacja z nacięciem powłok brzusznych.Rehabilitacja po takim cięciu jest zazwyczaj dłuższa i naprawdę utrudnia opiekę nad dzieckiem. Ale oczywiście niekiedy cesarka jest jedynym wyjściem. Ciekawe, że dzieci urodzone przez cięcie maja inny kształt czaszki i inaczej zachowują się po urodzeniu. Niektóre dzieci mają "nieodczuloną twarz" - nie lubią przytulania, głaskania, pluszaków i misiaczków to tulenia. Z czasem na szczęście to przechodzi. Dodam jeszcze tylko, że to nie tak, że jestem przeciwna zdobyczom medycyny. Myślę jednak, że natura pracowała nad porodami ssaków przez dobre kilka milionów lat, więc tu wszystko ma znaczenie - nawet rzeczy najbardziej wydawałoby się błahe i bez znaczenia.

  Jakbyście chciały się dowiedzieć coś jeszcze to zadawajcie pytania, odpowiem na wszystkie.

niedziela, 29 maja 2011

torba do szpitala

No cóż, przychodzi taki czas, że ma się już dość tego brzucha i chce się już urodzić. Zaraz za tymi myślami czai się strach - jak to będzie, czy dam radę, czy wszystko będzie dobrze. Poród to zadanie do wykonania, trochę jak w wojsku. Zatem miesiąc przed porodem trzeba po prostu spakować torbę.
Dla mamy zabieramy: dwie koszule nocne (nie za długie, z rozpięciem pod szyją), klapki (nie polecam kapci chyba że po powrocie do domu je wypierzesz), narty (czyli w położniczym slangu wieeeelkie podpaski), jednorazowe majty - dwie lub trzy pary (kosztują kilka złotych w aptece), ręcznik, kubek, sztućce, wodę do picia, przybory kosmetyczne (jak wiadomo szampon, mydło, krem, szczota do zębów) i co tam jeszcze chcecie do czytania, słuchania itp. Z reguły to w szpitalu się chce głównie spać i patrzeć na malucha, ale poczytać coś lekkiego też można. Dla przyszłych mam proponuję także własny patent. Zabieramy ze sobą butelkę po małej wodzie mineralnej ale z wodą przegotowaną, oraz 3-4 saszetki Tantum Rosa. Po porodzie wsypujemy saszetkę do butelki i w trakcie każdej wizycie w toalecie, siedząc na toalecie można ulżyć najbardziej zmęczonym organom chłodną wodą z TR. To naprawdę pomaga i działa. Ale wasz wybór, w niektórych szpitalach nawet ten mały rytuał nie jest mile widziany, bo "należy myć się tylko wodą z mydłem".
Dla dziecka pakujemy: 2-3 body i tyle samo pajacyków, około 10 pieluch jednorazowych, kilka tetrowych (do karmienia, odbijania), smoczek jeśli chcesz, w lato czapeczka może być zbędna, rękawiczki na łapięta, 2 pary skarpetek, ręcznik, kremik do pupy, chusteczki jednorazowe. Proponuję nie brać za wiele rzeczy bo potem ciężko znaleźć w torbie, a mąż i tak potem doniesie pieluchy i inne brakujące rzeczy. Nie polecam także zabierania najpiękniejszych ubranek, bo smółkę naprawdę trudno wyprać, a uwierzcie mi - maluch może się usmarować po uszy.
W każdym szpitalu (ja zwiedziła trzy różne) są inne zwyczaje - w niektórych dostaniesz wszystko - od ubranek po narty, w innych nie dostaniesz nic, a problem może być nawet jak nie będziesz miała kubka do picia... W każdym szpitalu panują też inne reguły. Ale jest kilka zasadniczych niezmiennych. Zaraz po porodzie, szczególnie pierwszym sama nie wstajesz z łóżka, najlepiej poprosić o pomoc pielęgniarkę. Nigdy też nie chodź z dzieckiem na rękach po korytarzu, od tego są wózki, a nigdy nie wiadomo czy nie zakręci ci się w głowie i nie upadniesz z maluchem. Dlatego dziecko wozi się w wózkach. Trzeba też pilnować bransoletek na rączkach i nóżkach bo niekiedy spadają. W niektórych sprawach trzeba walczyć o swoje. Spotkałam się zakazem smoczków na oddziale (ok, nie są niezbędne dla wszystkich, ale czasem trzeba być asertywnym i wytłumaczyć, że "ja akurat dokonałam takiego wyboru"), z zakazem używania Tantum Rosa (tu akurat mogą mi naskoczyć), w jednym szpitalu niechętnie patrzono na to, że jem banany bo są pryskane... Ale cóż - czasem trzeba słuchać, czasem trzeba robić swoje. Dla wyjaśnienia - nie jestem przeciwko personelowi medycznemu - większość lekarzy i położnych to sensowni ludzie i bardzo pomocni, tylko czasem nadmiar roboty lub zły dzień naprawdę daje w kość. A czasem po prostu się trafi jakiś burak - ale to jak wszędzie. Na razie tyle, ale następnym razem to już będzie hardcore o porodzie...

niedziela, 22 maja 2011

świeczki i torty

Akurat jestem na bieżąco z urodzinami, ale o chrzcinach też napiszę. Myślę, że "dziecięce" imprezy najlepiej urządzać w domu. Takie imprezy w knajpach, owszem, odbarczają rodziców z całego tego bałaganu sprzątania, gotowania (szczególnie po porodzie, np przy chrzcinach), ale to mimo wszystko jest święto dziecka. A dziecko najlepiej czuje się w domu, tak samo jak zazwyczaj inne zaproszone dzieci. Byłam raz na chrzcinach w restauracji i było naprawdę fajnie, tylko zawsze jest problem co zrobić z maluchami, które wszędzie chodzą, wszystkiego dotykają, pieluszaka trudno przebrać i położyć spać. Dlatego polecam domówki. Właśnie posprzatałam po pierwszych urodzinach Jabulaniego. Dorośli siedzieli w dużym pokoju, a dzieciaki (trójka w wieku 2,5-5 lat) radośnie zrobiły w swoim pokoju Jumanji. W zasadzie harmonogram prac był mocno rozłożony w czasie. Sprzątanie wstępne w czwartek (kto wie jaki ja mam problem z porządkiem zrozumie). W piątek zakupy. W sobotę rano przygotowałam część jedzenia - dzieci piekły muffinki, ja paszteciki z gotowego ciasta francuskiego, odmrażałam kurczona (tak jak moja mama twierdzę, że dobry kurczak musi być mrożony). Wieczorem zrobiłam tort (z gotowych blatów), usmażyłam piersi kurczona, pokroiłam wszystkie warzywa na sałatki i przygotowałam sosy - dziś tylko połączyłam je razem, więc jedzenie było świeże. Rano obrałam ziemniaczki, wyłożyłam mięso na blachę, obrzuciłam serem i na-na-na-sem. Na deser lody i czekoladowe pianki. Wszystko wyszło  super, oprócz kremu do tortu, który się zwarzył. Ale, że krem miał być tylko na wierzch, więc z boku oprószyłam kokosem, po wierzchu posypałam kakao, udekorowałam żelkami-miskami i finito. Siostra powiedziała, że gdybym się nie "pochwaliła", że krem nie wyszedł to by nie zauważyła.
U nas w rodzinie jest tradycja, że dziecko wybiera jeden przedmiot ze stoliczka, na którym leży: pieniądz (dziecko może będzie lubić kasę), obrączka (szybko wyjdzie za mąż/ożeni się), kieliszek (zapowiada się na pijaka:), książeczka (będzie mądry), różaniec (szykuje się na zakon lub księdza). Oczywiście traktujemy to jako zabawę, ale jest to fajna zabawa. Czasem też robimy prezentację zdjęć ze śmiesznymi komentarzami i obowiązkowo pokazujemy książeczkę dziecka ze zdjęciami, odciskami nóżek i różnymi małymi pamiątkami (takie książeczki można kupić i uzupełniać jeszcze przed narodzinami - np zdjęcia z USG).

Co się tyczy chrzcin sprawa jest bardziej skomplikowana. Po pierwsze - kiedy chrzcić? Myślę, że kiedy dziecko rodzi się wiosną, latem lub jesienią, warto chrzcić jak najszybciej. Inna sprawa w zimie, ale to wiadomo. Z chrzcinami to prawdę mówiąc dużo roboty.
Po pierwsze wybrać rodziców chrzestnych. Wbrew pozorom to nie taka łatwa sprawa. To powinni być ludzie wierzący, szczególnie jeśli sami raczej nie zaglądamy do kościoła. Bo chrzest wiąże się z pewnym zobowiązaniem. Po drugie trzeba się zastanowić czy warto wybierać na chrzestnych osoby, które daleko mieszkają. Owszem ciocia z Anglii to oznacza drogie prezenty, ale mi się wydaje, że fajnie jest mieć taką ciocię lub wujka, którzy naprawdę interesują się dzieckiem, zabiorą na jakąś wycieczkę, spędzą razem trochę czasu.
Po drugie - kwestia kościoła, spowiedzi, nauk przedchcielnych i zorientowania się "z czym to się je". Nic tak nie smuci jak chrzest, na którym nikt nie wie jak się zachować, kiedy wstać, kiedy uklęknąć. W ramach ćwiczeń można raz pójść do kościoła gdzie będzie chrzczone nasze dziecko, na mszę ze chrztem właśnie.
Po trzecie - jak ubrać dziecko. W niektórych rodzinach istnieje tradycja, ze to matka chrzestna kupuje ubranko. [Do zadań ojca chrzestnego należy zakup świecy] Tradycyjnie też Matka chrzestna kupuje białą szatkę, którą może też, jeśli umie, wyhaftować. Ja polecam wygodne, białe ubranka, takie, w których dziecku będzie wygodnie i nam będzie łatwo je trzymać. Nie sprawdza się nic śliskiego ponieważ trudno utrzymać malucha. Nie polecam becików i innych wynalazków - niewygodne i tyle.
Po czwarte - jak zorganizować imprezę. W przypadku chrzcin najlepszym chyba rozwiązaniem i poproszenie o pomoc rodzinę. Jasne, że można zrobić imprezę na kilka-kilkanaście osób z małym oseskiem przy piersi. Tyla, że chyba nie warto się zarzynać. Można poprosić mamę, teściową, siostrę, przyjaciółkę, a nawet bliską sąsiadkę o przygotowanie zrazów, klopsików, tortu, ciasteczek, sałatek. Jeśli kogoś prosimy o pomoc - zawsze wypada zapłacić za produkty (znajomą i sąsiadkę możemy poprosić o rachunek - czyli co ile kosztowało). Dodatkowym plusem "proszonych" potraw jest taki, że przy obiedzie, czy podwieczorku możemy pochwalić daną osobę i podziękować jej przy wszystkich gościach.
O robieniu zdjęć i takich tam nie będę wspominać. Ale fajnie też, np po podwieczorku rozpakować wszystkie prezenty, odczytać kartki i podziękować jeszcze raz za prezenty - myślę, że to jest bardzo miły gest. Czasem można tez pokusić się o wywołanie kilku zdjęć i wysłaniu ich do gości (np. razem z kartką świąteczną).

niedziela, 15 maja 2011

rodzić z nim czy samemu

Zasada numer jeden - to kobieta rodzi SAMA! Facet może popatrzeć i pomóc, ale to kobieta rodzi. Tekst "rodziliśmy razem" w ustach faceta brzmi nie tylko śmiesznie, ale wręcz żałośnie (wybaczcie faceci). Mężczyzna nigdy nawet nie liźnie tego bólu i zmęczenia jaki odczuwa kobieta. To tyle, o samym porodzie nieco później.


Dylemat "razem czy samemu"  wydaje się być dla nas dość nowy - porody rodzinne wprowadzono stosunkowo niedawno. Jednak w różnych kulturach poród jest niemalże rytuałem, który kobieta odbywa sama (tak! idzie do dźungli i rodzi sama, co ciekawe w absolutnej ciszy), z mężem albo z matką lub też akuszerką, bądź kobietami "które wiedzą".

Argumenty za porodem z mężem:
- pomoc i wsparcie podczas trudnego przeżycia
- docenienie i szacunek dla żony
- większy związek z dzieckiem, już od pierwszych chwil życia
- wspólny udział w narodzinach dziecka

Argumenty przeciw:
- trudne i szokujące dla niektórych przeżycie
- niektórym mężczyznom "krajobraz po bitwie" utrudnia późniejsze życie seksualne

Ja biorą pod uwagę argumenty przeciw chciałam rodzić bez męża. pomyślałam też, że poród to zadanie, na którym JA muszę się skupić maxymalnie i nie będę miała czasu i chęci zastanawiać się co myśli i czuje mój mąż. I w zasadzie nie żałuję. Ale wiele znajomych i moja siostra też zdecydowały się na poród z mężem - i też nie żałowały. Bo mimo wszystko kobieta w szpitalu staje się pacjentem, osobą, która poddaje się regułom instytucji totalnej i ma wykonywać polecenia. Dlatego facet się przydaje - żeby liczyć, dodawać otuchy, wpierać i podawać wodę do picia. Może brzmi trywialnie, ale to ważna rola.
W tej kwestii trzeba zadecydować samemu biorąc pod uwagę zdanie samego męża, relacje was łączące i mnóstwo innych zmiennych. A jakby co to zawsze można rodzić z siostrą lub mamą :)

czwartek, 12 maja 2011

jak skrzywdzić dziecko

Do piaskownicy chodzimy z dziećmi regularnie. Na 15 dzieci, które zazwyczaj się tam bawią codziennie mamy Tristana, Olgierda, Alana, Lawinię (nie, nie pomyliłam się w pisowni...) i dwie Blanki. Do tego stara znajoma nazwała swoje córeczki Nikola i Wiktoria (pisowni nie jestem pewna, może to Nicola i Victoria?). Do tego połowa chłopców co Kubusie, a połowa dziewcząt to Julie.
Ja wiem, że wybór imienia nie należy do najłatwiejszych. Ja akurat wierzę, że imię "ma moc". Lubię męskie imiona z "r" - dają siłę, powera. Pierwsza dwójka była prosta, tylko trzecie dziecko to był dla nas problem. Bo my chcieliśmy  Rysia i kryliśmy się przed rodziną żeby nas nie wyśmiali bo... "Rysio z Klanu". Kiedy mały się urodził różni ludzie w szpitalu byli oburzeni - takie imię? Moja siostra dzień po porodzie dzwoniła żebym jeszcze zmieniła zdanie. Dziewczyny z sali też się podśmiewały, do czasu. Do czasu gdy ostatniego dnia w szpitalu poszłam pod prysznic, a kiedy wróciła zastałam 3 babeczki stojące nad Rychem. Co się stało? - zapytałam. One spojrzały na mnie i wspólnie orzekły, że jednak to jest Rysio, że nie mogę już mu zmienić imienia. Moja siostra też tak stwierdziła.
Imię trzeba wymyślać z głową. To nie tylko kwestia pisowni, możliwości zdrobnień, ale i dopasowania do danej osoby. Dlatego warto wybrać dwa lub nawet trzy imiona, bo może się okazać, że imię nie pasuje do dziecka. Nie pytajcie mnie dlaczego i jak to się dzieje. Ale tak jest. Imiona mają swoje własne życie, swoje znaczenie i mają wymiar prawie symboliczny. Dlatego właśnie kiedyś dawało się imiona po babciach, dziadkach, ukochanych bliskich. Bo ludzie chcieli aby ten nowy człowiek miał w sobie cząstkę tej osoby.
Konkludując - imie powinno brzmieć pomiędzy oryginalnością a codziennością, pomiędzy indywidualnością a społeczną aprobatą. Jasne, że dane imię może się komuś nie podobać, ale uwaga - jeśli nie podoba się nikomu, to rówiesnikom naszego Kądziołka też może nie przypaść do gustu.

środa, 4 maja 2011

co jeszcze przed porodem

Zazwyczaj jest tak, że przed porodem kobiety w ciąży mają trochę więcej czasu. Po pierwsze więcej odpoczywają, po drugie część idzie po prostu na zwolnienia, szczególnie jeśli ma się niebezpieczną pracę (szpitale, chemia, noszenie ciężarów). Statystycznie dużo czasu jest więc na naukę. Ktoś kiedyś powiedział, że homo sapiens to jedyny gatunek, który sam z siebie nie umie zająć się dzieckiem. Coś w tym jest zważywszy jakie standardy sobie nasz gatunek narzucił i na wielość zadań oraz ról jakie potem te małe bobasy będą w życiu pełnić. Statystycznie jest też tak, że kobiety (bo to głównie one dokształcają się, a od żon uczą się mężowie) czytają gazety, oglądają programy i szukają w necie informacji na różne ważne tematy. I to szukanie oraz głód wiedzy trwa najczęściej do osiągnięcia pierwszego roku życia (a szkoda, bo dopiero potem zaczynają się schody). Ja myślę, że w tym głodzie nabywania wiedzy trzeba odsiewać informacje od szumu i reklam. Bo to oczywiste, że w 99% gazet, 99% artykułów jest publikowana na tej samej stronie z reklamami produktów jakich dotyczą. A najważniejsze w tym wszystkim jest nie tylko wiedzieć jak, ale też wiedzieć dlaczego. W jednej gazecie znajdziemy informację, że kobieta w ciąży powinna pić 4 litry wody w tym litr mleka, a w drugiej gazecie już będzie informacja o 3 litrach płynów. I tak jest ze wszystkim. Dlatego warto szukać informacji dlaczego.

Wiedza "dlaczego-tak-a-nie-inaczej" ułatwia nam podejmowanie właściwych decyzji i szukania własnego złotego środka. Trzeba bowiem pamiętać, że kwestie medyczne, biologiczne, psychologiczne i kwestie wartości, które są dla nas ważne, mogą nie być tak samo ważne dla osób piszących artykuły do gazet czy książek. Wszystkie wymienione domeny to nauki, które mają swoje nurty, zwolenników lub przeciwników różnych sposobów. Nie chodzi mi bynajmniej o realizowanie przyspieszonych doktoratów z tych dziedzin, ale raczej o podstawową wiedzę by nie dać się zapędzić w kozi róg wobec osób, które spotkamy w szpitalu po porodzie, rodziców posiadających już dzieci (często w ich mniemaniu posiadających wiedzę absolutną), własnych matek, które wiedzą wszystko (tylko, że ich wiedza niekiedy jest przeterminowana).

Podam taki jeden przykład. SMOCZEK
Zmora szpitali, obiekt wielu dyskusji pediatrów, stomatologów, rodziców, psychologów i w ogóle prawie wszystkich. Biedny kawałek lateksu...
Przeciwnicy uważają, że jest on niepotrzebny, powoduje upośledzenie odruchu ssania, wady zgryzu, próchnicę. Dziecko się przyzwyczaja a potem mu się niuńka odbiera. W szpitalu na smoczki reaguje się wręcz alergicznie (proszę to schować, to jest oddział wolny od smoczków!).
Argumenty za smoczkiem: jeśli dziecko ma odruch ssania, to smoczek mu nie zaszkodzi, a niektóre dzieci mają bardzo silny ten odruch więc wiszą na mamie nie po to aby się najeść tylko po to by sobie possać (wszak ssakami jesteśmy) - efekt - pożarte, zmarynowane sutki. W naszej kulturze dziecko jest blisko matki podczas karmienia, pieszczot i snu, w innych kulturach dziecko jest przywiązane do matki chustą przez dobrych kilkanaście miesięcy, więc poczucie bezpieczeństwa ma w pakiecie startowym z mamusią. U nas w Europie tak nie jest więc wspomagamy się silikonowymi protezami.

Argumenty za i przeciw właściwie się nie kończą. Temat drażliwy i emocjonujący. A ja się pytam dlaczego? Jeśli uważam, że moje dziecko rozwija się poprawnie, ma odruch ssania, ale bardzo silny to czemu nie podać smoczka? Jeśli uważam, że moje dziecko nie potrzebuje smoczka to mu go nie daję. Oba stanowiska są trafne i dobre jeśli wie się dlaczego się je zajmuje. I tyle. A nic tak nie zbija z tropu "krytykantów" jak rzeczowa odpowiedz poparta kilkoma trafnymi stwierdzeniami.


PS: Ja smoka daję dziatkom swoim, ale podziwiam te mamy, które go nie używają. A na wstręty położnych na oddziale odpowiadałam konkretnie "że ja się na smoczek zdecydowałam i to moje dziecko". Tyle w temacie. Przyznam, że z moim pierwourodkiem, który płakał pierwsze dwa dni w szpitalu non-stop, było tak, że położna sama dała mi smoczek!

piątek, 29 kwietnia 2011

po co są spacery w ciąży

O dobroczynnych skutkach spacerów piszą w każdej gazecie. Bo kobieta ciężarna (paskudne określenie - skrzyżowanie samochodu ze sportowcem?) forsownych sportów nie uprawia, a spacerować zacz powinna. Jednakowoż spacery w ciąży powinny służyć także czemuś innemu. A mianowicie oglądaniu, spostrzeganiu i obserwowaniu. Okazuje się bowiem, że często nie zauważamy pewnych, zdawałoby się nieistotnych detali, które po urodzeniu dziecka są naprawdę bardzo istotne. Do jakiego sklepu nie wejdziesz z wózkiem bo drzwi są za wąskie? Gdzie alejki sklepowe są najszersze? W którym miejscu można wypić kawę bez targania dzieckomobilu po 10 stopniach? Jaki park jest najfajniejszy do spacerów? Czy w mojej okolicy są niskopodłogowe autobusy i tramwaje? Wypatrzyć trzeba wiele możliwości - warzywniak, sklep na codzienne zakupy, drogeria, szybka i prosta droga do kiosku i przychodni, najlepiej z ominięciem tuneli oraz wszelkich przeszkód-nie-do-pokonania-z-wózkiem.

czwartek, 28 kwietnia 2011

kremy i kremiki

Jak słusznie zauważyła Frooszka kremy dla mam i dzieci to element prawie każdych większych zakupów. Zacznę od mam czyli kobiet w dwupaku. A właściwie zacznę od stwierdzenia, że kosmetyki dla kobiet są dla kobiet, a kosmetyki dla dzieci są dla dzieci. Ale wolny kraj, jeśli ktoś chce używać kremu dla noworodków do własnej twarzy, oczywiście może to zrobić! Nie ma większych ograniczeń w kwestii kosmetyków dla kobiet w ciąży. Ale należy pamiętać, że nie może on zawierać retinolu gdyż może on działać uszkadzająco na płód. Nie słyszałam o przeciwskazaniach w używaniu farb do włosów. Ale etykiety wszelkich mazideł czytać po prostu warto. Na pewno niewskazane są olejki eteryczne bo mogą doprowadzić do poronienia lub wczesnego porodu, powodują bowiem przekrwienie macicy - jak pouczyła mnie pewna pani farmaceutka.
Jednak nic tak nie wzbudza kontrowersji jak ROZSTĘPY!!! Te pierwsze pojawiają się zazwyczaj w okresie dojrzewania, potem gdy po prostu tyjemy, ale największym koszmarem i strachem są te ciążowe. Ja myślę, że nie ma co przesadzać. Z czasem bledną i nikną więc są mało widoczne. Nie wiem czy kremy na rozstępy działają. Mam wrażenie, że poprawiają nam tylko samopoczucie. Bo i tak najbardziej liczą się geny i stan skóry oraz kilogramy nabyte w stanie błogosławionym. Jeśli masz skłonność do rozstępów to i tak będziesz je miała, więcej lub mniej. Pewnie te cudeńka w kolorowych tubkach pomagają uczynić skórę bardziej elastyczną, ale szału nie ma. Owszem, namaścić się zalecam rano i wieczorem. Mamy wtedy poczucie zadbania i troski o własne ciało. Aha! Rozstępy kochają gorące prysznice i kąpiele! Słyszałam nawet takie historie o kobietach, którym podczas gorącej kąpieli lub prysznica rozstępy w okamgnieniu "pruły" skórę. Ale czy to prawda to nie dam głowy!

Kremiki dla dzieci.
Oczywiście: oliwka (do natłuszczenia ciałka i walki z ciemieniuszką), mydełko (nie musi być masakrycznie drogie chyba, że nasz bobas w pakiecie startowym jest alergikiem), gęsty i tłusty krem (na odparzenia, suche miejsca za uszkiem, na zimowe spacery), krem nawilżający. Jeśli maluch okaże się alergikiem polecam emulsję to kąpieli i krem do ciała Emolium. Warto czytać instrukcje obsługi - zaraz po kąpieli w emulsji nie zaleca się wycierania ręcznikiem, lecz odczekanie chwilki i dopiero potem można osuszyć malca. Jak wszystkie eliksiry dla alergików, wymienione przeze mnie są dość drogie - jedna tubka kosztuje około 30-40 zł, a bywają i droższe. Ale dla zdrowych maluchów można zakupić zwykłe Bambino - tanie, a produkowane na licencji Nivea. Oczywiście każde dziecko może tolerować inne kremy ale to już trzeba testować na naszym bobasie. No co tu jeszcze dodać? Pieluchy, chusteczki? Zacznę od chusteczek bo to mniej skomplikowane. Kupcie takie jakie uznacie za słuszne. Nie wiem czy te wszystkie lanoliny, aloesy i inne cuda działają. Po prostu niektóre chusteczki nawilżane są do...d... znaczy się dobre, a po niektórych maluchy będą miały krosty (nie mylić z potówkami, które pojawiają się najczęściej latem, najczęściej u przegrzewanych dzidziusiów). Kwestia pieluch także zaczyna się od stwierdzenia, że ma takich, które pasują absolutnie wszystkim. Na pierwsze miesiące najlepsze są Pampersy, potem można spróbować czegoś innego i trochę tańszego. Jeśli maluch po stosowaniu kremu, pieluchy, ubranka lub innego cuda ma dziwne krosty (drobniutkie wypryski gęsto usiane na zaczerwienionej skórze), nie ma rady trzeba zmienić to co uczula. Ubranka przecież pierzemy przez jakiś czas w proszkach dla dzieci (ja używałam Lovelę, przez miesiąc, dwa, potem mieszałam z proszkiem zwykłym, a na końcu odstawiałam proszek dla dzieci) i także mogą pojawić się sensacje dermatologiczne.

środa, 20 kwietnia 2011

wyprawka

Nowy potomek radośnie fikający w brzuchu uruchamia w naszych mózgach folder "PORTFEL", w skład którego wchodzą takie aplikacje jak "WYPRAWKA", "ŁÓŻECZKO", WÓZEK" i wiele innych. Każde gospodarstwo domowe ma mniejszą lub większą pulę pieniędzy na te cele. A kasy jak wiadomo nigdy nie ma zbyt dużo. Z drugiej strony dla naszych maluchów chcemy wszystko co najlepsze, czyli też najdroższe. Warto na chłodno, bardzo chłodno zastanowić się ile i na co trzeba wydać. Ułatwieniem jest oczywiście posiadanie kogoś w rodzinie lub wśród znajomych, kto małe "kądziołki" już ma i chętnie pożyczy ciuszki, bo jak wiadomo dzieci szybko rosną, więc aż tak bardzo tych ubranek nie przechodzi.
Wózek, łóżeczko, fotelik samochodowy - rzeczy absolutnie niezbędne! Nie ma bata - trzeba nabyć. Przyda się przewijak, ale mówię wam - bez szału, nie jest konieczny, czasem wystarczy mata lub kocyk do przewijania. Takie rzeczy jak butelki, smoczki, kremiki, pieluchy warto kupować zawczasu. Ja pieluchy zbierałam od 5 miesiąca - potem mamy zapas, a jak maluch się urodzi, to nagle okazuje się, że trzeba kupić inne rzeczy. Absolutne minimum w kwestii ubranek - 7-8 sztuk body z długim i krótkim rękawem, w różnych rozmiarach. Nigdy do końca nie wiadomo jakiej wielkości potomek się urodzi (może wcześniak) więc warto kupić jedno małe body i kilka większych, tym bardziej, że dzieci szybko rosną. Polecam także pajacyki - obowiązkowo z rozpinanym krokiem. Perspektywa "wydobywania" rozespanego malucha w środku nocy z niewygodnego pajacyka jest mało zachęcająca. Można też zaopatrzyć się w spodenki i bluzeczki, ale są mniej wygodne. Odradzam zdecydowanie kaftaniki, wymyślne ubranka, opaski na czoło, berety, buty! (po co dziecku buty, czy kapcie skoro maluch nie chodzi, a nawet jeśli zacznie chodzić, to i tak powinno brykać na boso). Buty przydają się głównie w zimie, dla starszego dziecka, przecież w wózku i tak jest przykryte kocykiem, a wiele kombinezonów dla noworodków ma ciepłe skarpetki. O, właśnie - skarpetki i rajstopki - dobra rzecz. Zawsze można też zajrzeć do jakiegoś sensownego sekondhendu - dzieci zazwyczaj takie ubranka noszą krótko, niektóre zostały oddane nienoszone, a w lumpie kosztują naprawdę małe pieniądze.
Zdecydowanie nie polecam: wyparzaczy do butelek, podgrzewaczy, laktatorów, płynów do sterylizowania mebli i wszelkich cudów, które są w większości przypadków zbędne, korzysta się z nich rzadko, a zagracają nam chatę. W kwestii laktatorów: generalnie nie są potrzebne, chyba, że po urodzeniu okaże się, że nie możemy karmić przez jakiś czas. Ale w szpitalu laktatory są, a potem zawsze jest czas żeby w razie potrzeby takie ustrojstwo zakupić.
Można także zrobić spis ciekawych rzeczy, które się przydają, a które dziadkowie, rodzice chrzestni i inne bliskie osoby zakupią z dziką rozkoszą. Do takich rzeczy należy np. pościel, kocyk, czasem wózek.
Urządzenie spędzające sen z powiek rodziców to zdecydowanie niania elektroniczna. Maluch śpi w innym pokoju, lub piętro wyżej, ale zawsze pojawia się pytanie "czy niania działa?". Jeśli nie ma koniecznej potrzeby zakupu specjalnej niani z monitorem oddechu (np gdy dziecko rodzi się chore), polecam zwykłą nianię [którą czasem też możemy otrzymać od żądnych zakupów dla wnuka dziadków]. Szczególnie jeśli mamy dwa piętra w domu, albo chcemy wyjść do ogródka gdy dziecko śpi. Ale jeśli się mieszka na 50 metrach kwadratowych, to nie wiem czy jest sens wydawać stówę na coś czego nie będziemy używać.
Co prawda to post o wyprawce dla dziecka, ale to miejsce również na małą wskazówkę dla tatusiów. Warto zawczasu pomyśleć o prezenciku dla żony (pierścionek, łańcuszek lub jakiś "drobiazg") gdy wróci do domu ze szpitala. W końcu babeczka nieźle się namęczyła, żeby wydać na świat potomka. A nic tak nie denerwuje kobiety, gdy na prośbę "kochanie, wychodzimy ze szpitala, przyjedź po nas" słyszy od męża "och, kochanie, nie mogę przyjechać, bo muszę jeszcze COŚ załatwić.
Na razie tyle, jak mi się coś przypomni to dopiszę.