Zazwyczaj jest tak, że przed porodem kobiety w ciąży mają trochę więcej czasu. Po pierwsze więcej odpoczywają, po drugie część idzie po prostu na zwolnienia, szczególnie jeśli ma się niebezpieczną pracę (szpitale, chemia, noszenie ciężarów). Statystycznie dużo czasu jest więc na naukę. Ktoś kiedyś powiedział, że homo sapiens to jedyny gatunek, który sam z siebie nie umie zająć się dzieckiem. Coś w tym jest zważywszy jakie standardy sobie nasz gatunek narzucił i na wielość zadań oraz ról jakie potem te małe bobasy będą w życiu pełnić. Statystycznie jest też tak, że kobiety (bo to głównie one dokształcają się, a od żon uczą się mężowie) czytają gazety, oglądają programy i szukają w necie informacji na różne ważne tematy. I to szukanie oraz głód wiedzy trwa najczęściej do osiągnięcia pierwszego roku życia (a szkoda, bo dopiero potem zaczynają się schody). Ja myślę, że w tym głodzie nabywania wiedzy trzeba odsiewać informacje od szumu i reklam. Bo to oczywiste, że w 99% gazet, 99% artykułów jest publikowana na tej samej stronie z reklamami produktów jakich dotyczą. A najważniejsze w tym wszystkim jest nie tylko wiedzieć jak, ale też wiedzieć dlaczego. W jednej gazecie znajdziemy informację, że kobieta w ciąży powinna pić 4 litry wody w tym litr mleka, a w drugiej gazecie już będzie informacja o 3 litrach płynów. I tak jest ze wszystkim. Dlatego warto szukać informacji dlaczego.
Wiedza "dlaczego-tak-a-nie-inaczej" ułatwia nam podejmowanie właściwych decyzji i szukania własnego złotego środka. Trzeba bowiem pamiętać, że kwestie medyczne, biologiczne, psychologiczne i kwestie wartości, które są dla nas ważne, mogą nie być tak samo ważne dla osób piszących artykuły do gazet czy książek. Wszystkie wymienione domeny to nauki, które mają swoje nurty, zwolenników lub przeciwników różnych sposobów. Nie chodzi mi bynajmniej o realizowanie przyspieszonych doktoratów z tych dziedzin, ale raczej o podstawową wiedzę by nie dać się zapędzić w kozi róg wobec osób, które spotkamy w szpitalu po porodzie, rodziców posiadających już dzieci (często w ich mniemaniu posiadających wiedzę absolutną), własnych matek, które wiedzą wszystko (tylko, że ich wiedza niekiedy jest przeterminowana).
Podam taki jeden przykład. SMOCZEK
Zmora szpitali, obiekt wielu dyskusji pediatrów, stomatologów, rodziców, psychologów i w ogóle prawie wszystkich. Biedny kawałek lateksu...
Przeciwnicy uważają, że jest on niepotrzebny, powoduje upośledzenie odruchu ssania, wady zgryzu, próchnicę. Dziecko się przyzwyczaja a potem mu się niuńka odbiera. W szpitalu na smoczki reaguje się wręcz alergicznie (proszę to schować, to jest oddział wolny od smoczków!).
Argumenty za smoczkiem: jeśli dziecko ma odruch ssania, to smoczek mu nie zaszkodzi, a niektóre dzieci mają bardzo silny ten odruch więc wiszą na mamie nie po to aby się najeść tylko po to by sobie possać (wszak ssakami jesteśmy) - efekt - pożarte, zmarynowane sutki. W naszej kulturze dziecko jest blisko matki podczas karmienia, pieszczot i snu, w innych kulturach dziecko jest przywiązane do matki chustą przez dobrych kilkanaście miesięcy, więc poczucie bezpieczeństwa ma w pakiecie startowym z mamusią. U nas w Europie tak nie jest więc wspomagamy się silikonowymi protezami.
Argumenty za i przeciw właściwie się nie kończą. Temat drażliwy i emocjonujący. A ja się pytam dlaczego? Jeśli uważam, że moje dziecko rozwija się poprawnie, ma odruch ssania, ale bardzo silny to czemu nie podać smoczka? Jeśli uważam, że moje dziecko nie potrzebuje smoczka to mu go nie daję. Oba stanowiska są trafne i dobre jeśli wie się dlaczego się je zajmuje. I tyle. A nic tak nie zbija z tropu "krytykantów" jak rzeczowa odpowiedz poparta kilkoma trafnymi stwierdzeniami.
PS: Ja smoka daję dziatkom swoim, ale podziwiam te mamy, które go nie używają. A na wstręty położnych na oddziale odpowiadałam konkretnie "że ja się na smoczek zdecydowałam i to moje dziecko". Tyle w temacie. Przyznam, że z moim pierwourodkiem, który płakał pierwsze dwa dni w szpitalu non-stop, było tak, że położna sama dała mi smoczek!
A widzisz, ja byłam krytykowana za to, że smoka nie podaję :-)
OdpowiedzUsuńI ja tak nie do końca rozumiem o co w tej całej dyskusji chodzi. Bo przecież większość dzieci i tak smoka używa. Wszyscy żyją i mają się dobrze:-)
Ale będę się upierać przy tym, że JEŚLI chce się karmić piersią (a ja miałam z tym ogromne problemy na początku) to warto smoka odłożyć na pierwsze tygodnie.
Swoją drogą, tak bardzo oswoiłam się tutaj z cztero-pięciolatkami ze smokiem w dziobie, że mnie te dyskusje zupełnie już nie ruszają:-)
OdpowiedzUsuń